piątek, 10 kwietnia 2009

Droga do prawdziwego siebie


Możemy i powinniśmy przekraczać granice osobistych mitów. Dzięki temu przestajemy być nudni i znudzeni, budujemy naszą prawdziwą tożsamość, wciąż na nowo odkrywamy siebie.

Każdy z nas ma swój osobisty mit, czyli historię tworzoną w trakcie życia i stanowiącą podstawowy element naszej psychobiografii. Wyznacza on postępowanie, sposób odbioru rzeczywistości i myślenia, uczucia, relacje interpersonalne. To rodzaj opowieści, którą każdy z nas snuje o sobie samym lub którą snują o nas bliźni czy będą snuć potomni. Mało jest rzeczy tak naprawdę naszych, czytelnych tylko dla nas, takich, które trudno nam zabrać, którymi trudno zamanipulować. Mit zdecydowanie do nich należy, jest naprawdę nasz, ze wszystkimi tego konsekwencjami! Tylko my mamy do niego dostęp, tylko my potrafimy go w pełni zrozumieć i zinterpretować.
Niezmiernie ważne jest to, że możemy przekraczać nasze mity, wychodzić poza ich granice, poszerzać je. Sam Keen – filozof, psycholog, były redaktor „Psychology Today” – nazywa to ich reautoryzacją. Polega ona na: ciągłym wymyślaniu siebie, włączaniu tych nowych wersji siebie w poprzednie „ja”; odkrywaniu, rewidowaniu i uświadamianiu sobie swoich mitów, czyli sposobów widzenia świata i siebie, historii, którymi żyjemy, historii pomyślanych i opowiadanych o sobie; pozbawieniu siebie zbędnych kompulsji, skryptów, dekoracji, atrap, masek, gier. Jak mówi Keen: „Odkrywamy fabułę historii pogrzebanych w nieświadomości”.

Pretekstem do tego procesu nie musi być tylko psychoterapia. Często następuje on w wyniku silnego przeżycia (bardzo traumatycznego albo szczególnie pozytywnego), mitycznej podróży do swojego wnętrza (czynionej intuicyjnie przez mistyków, artystów, filozofów, warunkowanej kulturowo u szamanów lub prowokowanej na specjalnych warsztatach). Czasem proces ten rozpoczyna się pod wpływem książki, filmu, muzyki (dla mnie takim bodźcem były np. filmy Herzoga), spotkania. Prawie zawsze konieczny jest w tej podróży drugi człowiek – towarzysz, który pozwoli nam uzewnętrznić to, co się z nami dzieje. To, co uzewnętrznione, łatwiej identyfikować, przestaje też być zagrożeniem.
Reautoryzację mitu uważam za przykład doświadczenia granicznego. Wcale nie musi ono być, jak chcą psychiatrzy, przeżyciem silnie traumatycznym czy, jak z kolei chce wybitny psycholog humanistyczny Abraham Maslow, doświadczeniem szczytowym (np. mistycznym, ekstatycznym, seksualnym). Nie musi też być nagłe, jednokrotne, „powalające”. Gdyby podać kryteria tego doświadczenia, to podstawowym jest subiektywnie przeżywane złamanie bariery pomiędzy psyche a kulturą, uczucie przejścia, transgresji, wejścia w obszar nieciągłości.
Jeśli zatem nie przekroczymy kilku barier, pozostaniemy banalnie racjonalni, nieautentyczni, nudni i znudzeni. Podstawowym celem psychoterapii musi więc być pomoc człowiekowi w gubieniu takiej zastałej, pozornie autentycznej tożsamości (narzuconych skryptów, atrap rzeczywistości, stałych fragmentów cudzych gier, zeschniętych kwiatków ze starej, nieudanej randki). Keen uważa, że współczesna psychologia powinna być bardziej zainteresowana nudą ogarniającą współczesnego człowieka niż jego chorobami.

Oczywiście należałoby podać tu przykłady takich doświadczeń. Autorytatywnie mogą to zrobić jedynie ci, którzy je mieli. Zazwyczaj jednak są to spotkania z ważnymi ludźmi, znaczące sny, wyjątkowe z jakichś powodów dla konkretnych osób filmy, obrazy, książki, muzyka. Doświadczenia graniczne mogą być bliskie doświadczeniom ekstremalnym, na przykład życie-śmierć: lot paralotnią czy nurkowanie swobodne. Ale może to być, niestety, bycie gejem lub Murzynem w polskiej rzeczywistości czy po prostu wyprawa w inną, odległą kulturę.

Ta ostania kategoria jest mi najbliższa, a skoro w przypadku doświadczeń granicznych autorytetem jest zawsze ich właściciel, pozwolę sobie przytoczyć mały fragment mojego dziennika z ostatniej wyprawy do prowincji Sichuan w Chinach: „Nowe zamki w drzwiach, nowe kurki w toalecie, dźwięki, nowe zapachy, nowi ludzie i nowe sytuacje. Mogę zatem popróbować nowego siebie, testować nowe role. Znajduję nową opowieść o sobie przy innych, po rosyjsku, angielsku, chińsku, mogę zaskoczyć siebie. Mogę też próbować na sobie nowe zachowania i podawać je jako pochodzące z własnej kultury. Robię to, czego nie zrobiłbym w swojej kulturze, przekraczam ją, będąc w innej. Z drugiej strony jestem bardziej Polakiem niż w Polsce, bardziej identyfikuję się z bigosem i Wałęsą niż kiedykolwiek. Gdy nie ma porozumienia, szukam czegoś transkulturowego w sobie, grę, pokarm, śpiew, coś, co łączy mnie z obcokrajowcem, co nas skomunikuje.
Podróż w inne miejsca świata, do innych ludzi, to nie tylko testowanie, ale szukanie innych siebie w nowym świecie. Nagle nowa chińska piosenka brzmi, jakbym znał ją od lat, jakby była moja, nagle twarz tej kobiety jest mi bliska, a jej zapach znajomy. To szukanie swoich myśli, swoich ludzi (swojskich, a nieznanych), czegoś lub kogoś pasującego jak ulał, wpadającego w ucho od pierwszego wejrzenia. Szukamy w innej kulturze części siebie niezrealizowanych w swojej kulturze, szukamy możliwości ekspresji siebie niemożliwych w swym otoczeniu lub swych ekspresji obecnych u innych”.

Autor: Andrzej Pankalla
Źródlo:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz